Świat zamkniętych perspektyw

  Mieszkańcy małych wsi żyją wedle zasady carpe diem (chwytaj dzień). Nie ma co tutaj doszukiwać się filozoficznego podejścia do życia oświeconych wieśniaków, z pogardą patrzących na wielkomiejski wyścig szczurów. Oni po prostu tak żyją, bo nie widzą, a właściwie nie chcą widzieć innej alternatywy. Tutaj każdy chwytany dzień jest taki sam jak poprzedni.
    Fizyczna praca, przeplatana okresami bezrobocia, jest naturalną koleją rzeczy, przekazywaną z pokolenia na pokolenia. Każdy nowy dzień wita rutyna i beznadzieja, której jedyną odmianą jest bezrobocie, przeplatane okresami pracy. Młode pokolenie nie ma ambicji na lepsze życie albo tę ambicję traci pod wpływem starszych i właściwie jedynych kolegów, sąsiadów i kuzynów (kolega, sąsiad i kuzyn to najczęściej jedna osoba). Nie to, żeby starsze pokolenie miało taką moc i siłę perswazji, by ambitnego, pełnego życia młodziaka sprowadzić do szarej i ponurej rzeczywistości. Ba, przegrane życia kolegów mogą być wręcz motorem napędowym do wyrwania się z tego koła beznadziei. Nawet największe chęci i ambicje legną jednak w gruzach w starciu z argumentem, który zawsze jest pierwszy, ale nigdy ostatni. Wytyczona w umyśle prosta droga ku lepszemu życiu zmienia swój kształt w zamknięty okrąg, gdy mózg posmakuje nowych doznań w postaci narkotyków. Upragnione szczęście przestaje być odległym celem. Można go posmakować tu i teraz - na zapomnianej wiosce, wydawałoby się, pozbawionej perspektyw i wypełnionej beznadzieją. Szczęście jest w zasięgu ręki. Wystarczy je skruszyć, nabić i spalić.
     Pasje, zainteresowania i obowiązki - do tej pory filary pomostu ku lepszemu życiu - zaczynają gnić, próchnieć i rdzewieć. Architekt stoi na samym środku tej słabnącej konstrukcji, podziwiając słońce na niebie, tak bliskie i jasne jak nigdy dotąd. Czas mija nieubłaganie, a on nie przesuwa się nawet o krok do przodu. W końcu, jak po każdym słonecznym dniu, nadchodzi ciemna i mroczna noc. Szczęście się oddala, a zamiast niego napływają wątpliwości i obawy. Lecz i na to starsi znaleźli sposób. Najszybsze i najprostsze rozwiązanie znowu jest w zasięgu ręki. Wystarczy wysypać, skreślić i wciągnąć. Noc, która do tej pory była wrogiem, staje się najlepszym przyjacielem. Księżyc zastępuje słońce, słońce zastępuje księżyc. Raz za razem. Czas mija, a filary wciąż słabną, w każdej chwili grożąc zawalaniem pomostu wraz z zastygłym w bezruchu architektem.
    Jego historia wciąż trwa. Albo kiedyś napisze własne zakończenie, albo skopiuje z powieści starszych kolegów. Ostatnia strona prawie zawsze jest taka sama - dwa słowa wypisane wielkimi literami: RUTYNA I BEZNADZIEJA.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jeżeli myśli byłyby samochodami, to w tej głowie nie obowiązywałby kodeks drogowy - czyli Bolo w pigułce